Anel & Your Master

Anel & Your Master
Anel Chips Adolf I ma perma na google. Miszcz aka Diabelski Imperator THIS IS SPARTA ratuje sytuację.

sobota, 12 września 2015

Pamiętniczek Anela Część Czwarta - O Woodstocku

Mimo że OFDupe jest generalnie... w stanie uśpienia, ta notka musi się tu pojawić zanim się przedawni (jeszcze bardziej, niż do tej pory). Entuzjazm opadł, dobre wspomnienia pozostały.


Po tylu latach planów, wreszcie udało mi się dotrzeć na Przystanek Woodstock. I mam tylko jeden duży problem z tym faktem - dlaczego, do cholery, tak późno?!

O tym miejscu mówi się wiele rzeczy - jedni są za tym, że ćpuny, szatany, niebezpiecznie, kradzieje, kasa z WOŚPu, ratunku, łoboże. Drudzy za tym, że to najpiękniejsze miejsce na ziemi i, biorąc pod uwagę wstęp, oczywistym jest, że zgadzam się z tymi drugimi. Nie ma co ukrywać, bałam się przed wyjazdem, bardzo się bałam. Ludzi, namiotu, miejsca, bo co z tego, że wierzę, że tam musi być fajnie, skoro mogę się mylić? Najbardziej bałam się pijanych ludzi, bądźmy szczerzy, nie mam dobrych wspomnień i nawet fakt, że z pijanymi metalami stykam się na każdym koncercie nie mógł mnie uspokoić. Potem była kwestia trzymania wszystkiego w - jakby nie było - otwartym namiocie. Potem łoboże, przecież brudno, jak ja mam się nie myć przez kilka dni?! I oczywiście - SPAĆ NA ZIEMI?! W namiocie? Zimno, twardo, mamooo, w Warszawie na podłodze było niewygodnie, a była płaska!

Problemy rozwiązały się właściwie od razu. Wszystkie na raz. Problem z namiotem był najgorszy szczerze mówiąc, bo nie ma co ukrywać - ziemia jest twarda. Na dodatek spałyśmy z głowami niżej niż reszta ciała, spoko, bóle głowy wyjaśnione dnia trzeciego. Ale pianki z playa się spisały, po prostu za rok zawijam się z materacem i tyle. Mniejsze wibracje będą się niosły po ziemi prawdopodobnie też. Zimno nie było prawie wcale, kocyk, śpiwór i jest ok, o ile na dworze nie ma -40 stopni. Wtedy jest trochę słabo, na szczęście co dwie osoby w namiocie to nie jedna. I generalnie jak już naprawdę człowiek jest zmęczony, to zwisa czy twardo, czy głowa za nisko czy cokolwiek innego. Tylko temperatura zawsze przeszkadza. Ale fakt faktem, trafiłyśmy na wyjątkową pogodę, bo było chłodno aż do ostatniego dnia. Chłodno - nikt się nie gotował przez całą dobę.

Problem z brudem... było chłodno. Woda w kranach lodowata, ciepły prysznic płatny, a kolejka jak w PRLu. Więc co, ząbki, twarz, dłonie... ja, spocona? Przecież nie śmierdzę. A jak śmierdzę, to Ty też. Tak po dwóch dobach już trochę wisi, brudne, nie brudne, to Woodstock. Whatever. Teoretycznie warstwa brudu chroni przed oparzeniem słonecznym i zawsze trochę dogrzewa... Wiem, to co piszę jest obrzydliwe. Czuję to, wiem jak to brzmi i teraz, jak już jestem czysta i w domu od dawna znowu sobie nie wyobrażam niemycia się. Ale tam... jakoś mi to nie przeszkadzało. Nie czułam się aż tak brudna, włosy były suche od piasku, przez co wydawały się czyściejsze i jakoś to było. Pewnie, jak już zdecydowałam umyć coś poza dłońmi i twarzą, to nie mogłam się już powstrzymać, bo omg, jak czysto! Jak przewiewnie! Co z tego, że po powrocie przez pustynię do namiotu znowu byłam tak samo brudna.

Problem z trzymaniem ważnych rzeczy w namiocie... W okolicy zawsze ktoś był. Zawsze. A nawet jak nie było, to ktoś był gdzieś dalej. Woodstock to naprawdę jedna wielka rodzina i to nie taka, z którą dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach. Czułam się bezpiecznie zarówno jeśli chodziło o moje rzeczy, jak i o mnie samą.

Pijani ludzie na tym festiwalu, nawet jeśli śmierdzą (jak wszyscy), nadal są dobrymi ludźmi. Może tulą się trochę bardziej (ale o tym zaraz), może trochę słabiej się trzymają na nogach, ale... nie ma powodu żeby się ich bać. Biorąc pod uwagę, że większość jest zbyt najebana by cokolwiek zrobić...

Woodstock jest trochę jak przeogromny konwent mangowy, tyle że bez mangozjebów i hejtów. Tam nie ma nienawiści, jest miłość, pomoc i przytulmy cały świat. Nigdy w życiu nie przytuliłam tylu osób, ile tam. Niektórzy rozdawali free hugs, inni po prostu wyglądali na takich do których chcesz się przytulić, jeszcze inni po prostu... podchodzili i tulili. Stałam sobie pod ToiToiem z Animkiem, a tu podchodzi jakaś dziewczyna i mnie tuli. Nagle, tak po prostu. Za nią idzie chłopak i robi dokładnie to samo, po czym idą dalej. Mindfuck? Nie, to tylko Woodstock. Chcesz się napić piwa, ale nie masz kasy? Skombinuj kubek, na pewno ktoś się podzieli. Tylko duży, bo ktosiów będzie sporo. Chcesz pozbierać na, nie wiem, konia w różowe kropki? Na pewno też się uda.

Długo nie rozumiałam, dlaczego miejscem do ładowania baterii na rok musi być właśnie Woodstock - przecież koncert jak koncert, ludzie wszędzie tacy sami (to akurat prawda). Tyle że... Woodstockiem żyjesz. Ty tam nie jedziesz, Ty tam żyjesz. Mimo ze pojechałam na koncert, nie na Woodstock sam w sobie, w przyszłym roku też na pewno tam trafię. Już nie na koncert. Na festiwal, do ludzi, gdzie hasło "każdy inny - wszyscy równi" naprawdę ma przeniesienie do rzeczywistości. Gdzie nie czujesz się gorszy. Z żadnego powodu. Woodstock jest zdecydowanie innym światem i ja, taki świeżak, ale za to trochę doświadczony w innych festiwalach, żałuję, że jest tylko raz w roku. Nieważne jaka gwiazda tam przyjedzie. To i tak od teraz już będzie mój drugi dom. Taki duchowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zBLOGowani.pl