Anelek fanuje: Samurai Flamenco, czyli opinia tuż po starcie
Samurai Flamenco to fenomen. Wszystko
jedno czy się go lubi czy nie, trzeba przyznać, że drugiego
takiego anime się nie znajdzie. Pytanie tylko czy dla każdej osoby
to dobrze?
![]() |
Spójrzcie na tę poważną minę! |
Tytułem wstępu (ponownie...) –
głównym bohaterem jest tytułowy Samurai Flamenco, znany też jako
Hazama Masayoshi. Dziewiętnastolatek dorastający w uwielbieniu dla
superbohaterów (cóż, nie ukrywając, jak większość), które
przerodziło się w chęć zostania jednym z nich... I wcale nie
zblakło z wiekiem. I, w przeciwieństwie do większości, jego
marzenie się spełniło. Nic to, że zaczynał walcząc z ludźmi
palącymi w strefach dla niepalących. Nic to, że cokolwiek by się
nie działo, nadal (prawie) najbardziej będzie go bulwersowało
śmiecenie. Hazama-kun to bohater na medal!~
Tak mało brakowało, a nigdy nie
zaczęłabym tego anime. Tak niewiele, a ominęłabym anime, do
którego przywiązałam się dużo bardziej niż by wypadało.
Dostałam jednak sto sześćdziesiąt osiem dni (nie, nie liczyłam
tego... internet zrobił to za mnie, wierzę, że poprawnie)
spędzonych na śmiechu, płaczu, facepalmach i wtfach. I naprawdę
nie żałuję ani sekundy.
Największym problemem tego anime jest
fakt, że ciężko o nim mówić i przypadkiem czegoś nie
zaspoilerować. Bo i jak ostrzec przed czymś, co może zniechęcić,
skoro to już poważny spoiler? Wszyscy wiedzą o samuraiowych
zwrotach akcji... Było ich naprawdę dużo, za każdym razem, kiedy
już wydawało się, że jest spokojnie i pięknie... sru, kosmita.
Fakt, że każdy odcinek czymś zaskakiwał był jak dla mnie plusem
– nie nudziłam się. Owszem, niektóre wątki były lepsze (np.
ostatni), inne gorsze, ale oceniając całość naprawdę mi się
podobało. Zapewne jak większości, najbardziej podobał mi się
spokojny, normalny początek. Wcale nie znaczy to jednak, że im
dalej tym gorzej, po prostu... dziwniej. Absolutnie niczego nie można
było się spodziewać, a najgłupsze teorie okazywały się prawdą.
Na pewno sprawia to, że Samurai Flamenco nie jest anime dla
wszystkich. Dokładnie to samo mówiłam zaczynając tę serię, fakt
faktem, że z innych powodów. Nie mogę zasugerować „obejrzyj ze
dwa odcinki i sam zdecyduj”, bo przy Samuraiu kilka odcinków to za
mało. Tak pół serii będzie ok.
![]() |
Szczerość jest ważna. |
To, że Hazama jest super już wszyscy słyszeli. Poza nim na uwagę zasługuje na pewno Goto Hidenori, postać (powiedzmy) najrealniejsza, poważny pan policjant z problemami psychicznymi. Myślę, że jeden by sobie nie poradził bez drugiego. Już nawet pomijając fakt, że Hazama by nie przeżył pewnie bez Goto. Szczególnie na początku szybko by stracił bez niego życie. Każdy potrzebuje takiego przyjaciela jakim każdy z nich był dla drugiego. Poza Hazamą i Goto jednym z istotnych bohaterów są MMM, czyli Maya Mari, Morita Moe i Misawa Mizuki. Mizuki jest najdojrzalsza (i najstarsza) oraz najmniej irytująca z tej trójki, więc oczywiście było jej najmniej. Moe nie jest moe i widzi świat przez pryzmat zauroczenia, a Mari... Mari nie jest fajna. Jej się prawie nie da polubić, zachowuje się jak rozpuszczone dziecko a fakt, że została o tym uświadomiona nie zmienił jej zachowania. Miała ze dwa, może trzy dobre acz krótkie momenty i to zdecydowanie za mało, bym mogła o niej napisać cokolwiek pozytywnego. Kopanie po jajach też mnie nie bawiło. Ponadto mamy jeszcze Ishiharę Sumi, managera Hazamy, która sprawia czasem wrażenie niebezpiecznej, ale w gruncie rzeczy to bardzo ważna osoba w życiu Hazamy. Nie tylko jako manager.
![]() |
JAKOŚĆ. |
O muzyce i animacji słów kilka –
oba openingi to dla mnie mistrzostwo świata. Tak bardzo się cieszę,
że myliłam się mówiąc, że cokolwiek nie byłoby drugim
openingiem, nawet w połowie nie będzie tak dobre jak pierwszy! O
ile Just One Life jest nadal zdecydowanie lepsze (i dzięki niemu
mogłam się zapoznać z Spyair!, polecam), Ai Ai Ai ni Utarete Bye
Bye Bye trzyma poziom i (subiektywnie) doskonale pasuje do fabuły
tekstem. Drugi opening wyglądał dużo lepiej w wersji recapowej niż
ostatecznej. Jeśli idzie o grafikę... może nie będę robić
galerii jakości, bo byłaby dłuższa niż cała ta notka. Niektóre
krzywe twarze nigdy nie powinny się pojawić na wizji i było ich
zdecydowanie zbyt wiele, za bardzo rzucały się w oczy.
Z jednej strony jestem w stanie
zrozumieć dlaczego to anime ma tak wielu antyfanów. Po takim
początku nikt nie spodziewa się już dziwnych rzeczy, a mówią, że
ludzie nie lubią (niefajnych) niespodzianek. Plot twistów było
wiele (wiem, powtarzam się), a każdy coraz dziwniejszy. Z drugiej
jednak strony, oryginalność i nieprzewidywalność powinny jednak
przyciągać ludzi, a nie ich odstraszać, bo przecież tyle osób
narzeka na powtarzalność fabuły w różnych anime...
Podsumowując (i powtarzając się przy
tym... znowu) – Samurai Flamenco nie jest dla wszystkich. Mówię
serio, jeśli nie lubicie nienormalnych zwrotów akcji nawet się za
to nie zabierajcie. Jeśli jednak jest jakaś szansa, że jednak
przypadnie wam do gustu... jak dla mnie warto próbować. Początek
jest dobry z którejkolwiek strony na to nie spojrzeć, a nikt nikomu
nie każe kończyć, jeśli plot twisty okażą się zbyt straszne.
P.S. Zawsze jestem gotowa do
konwersacji o Samuraiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz